#oKryzysiePozytywnie 7. Przepis na sukces: tygrys bengalski, 3 kryzysy, fajny zespół i w drogę!
Czytałem kiedyś o dwóch podróżnikach, którzy przemierzali bajecznie kolorowy las w historycznej krainie Bengalu. W pocie czoła przedzierali się przez pierwotną gęstwinę, od dawna nie tkniętej ludzką stopą. Po wielu godzinach wyczerpującego marszu ścieżką, którą najprawdopodobniej wydeptały dzikie zwierzęta, natrafili na otwartą przestrzeń. Zachwyceni widokiem zatrzymali się, odłożyli na bok plecaki i wyjęli z nich kanapki i wodę.
Ohhh, jak przyjemnie było by odpocząć w drodze… – usiedli wyczerpani ale zadowoleni w słońcu.
Radość nie trwała długo. Jeden z nich kątem oka spostrzegł ruch. W ich stronę skradał się tygrys. I chociaż tak się składało, że lasach Bengalu prawie wcale nie było tygrysów bengalskich – oni mieli szczęście spotkać jednego z nich, na żywo w jego naturalnym środowisku.
Ohhh, jak przyjemnie było by posilić się po odpoczynku… – tygrys obnażył pazury i zastygł kilkanaście metrów od nich. Czekał na ich ruch, aby zaatakować.
(Jeżeli masz w domu kota, to może widziałaś / widziałeś, jak zastyga w bezruchu, kiedy dostrzeże okazję, by złowić mysz. Mysz stoi jak zahipnotyzowana, kot wyczekuje i w pewnym momencie, jednym skokiem dopada ją, by zanurzyć w jej nieszczęsnym ciałku swoje pazury.)
Już po nas – powiedział pierwszy i zaczął lamentować. Drugi trochę pomyślał i zaczął działać. Bardzo powoli, tak aby nie sprowokować tygrysa, wyciągnął z plecaka trampki, a drugą ręką zdjął ciężkie turystyczne buty, które miał na nogach. Delikatnie przekładał sznurówki przez dziurki w sportowych cichobiegach, aż w końcu zawiązał je na stopach.
Przecież to nic nie da i tak go nie prześcigniesz – odezwał się do niego towarzysz. Wiem – pokiwał głową podróżnik w trampkach – jego na pewno nie, ale ciebie tak.
#oKryzysiePozytywnie 6. Oceńcie swój pierwszy SPRINT! Zespołowy feedback w projekcie AGILE.
W poprzednim wpisie umówiłem nas na wspólny projekt. Zwolniliśmy hamulce, zdopingowaliśmy zespół, zaczęliśmy działać. To nie był wielki projekt – nie mieliśmy w planach maratonu. Nie było czasu na zaplanowanie Gannta i rozpisanie ścieżki krytycznej. To był sprint, w którym cel był w zasięgu wzroku, a szansa ukończenia całkiem spora.
Od momentu startu upłynęło trzydzieści dni, podczas których nasz projekt nabierał tempa i rozwijał się. Zbieraliśmy się na codziennych sesjach postępu, na których oczekiwaliśmy od siebie minimum atencji i zaangażowania. To wystarczało, bo napędzała nas potężna siła, która nazywa się “konsekwencją”. Była prosta, szczera i brutalna. Nieuchronnie, pod koniec każdego dnia, rozliczała nas z tego co zrobiliśmy, a następnego ranka zmuszała do podzielenia się tym co zrobimy. Codziennie nakręcana od nowa przez SCRUM mastera powoli, krok po kroku, dosłownie zmuszała nas do działania i popchała do celu.
Nie mieliśmy innego wyjścia i musieliśmy go osiągnąć. Spieraliśmy się i kłóciliśmy w tym czasie wiele razy. Wykorzystaliśmy cały przeznaczony na projekt budżet, zasoby i czas. I nie chcieliśmy nic w zamian…
To był czas walki, nie nagród. Ale to co nam się udało – było czymś niezwykłym. Nigdy w historii naszej firmy, w tak krótkim czasie, nie zrobiliśmy tak dużego POSTĘPU i nie opracowaliśmy tak wielu nowych produktów, narzędzi IT i metod szkoleniowych, jak przez ostatni miesiąc zwinnej pracy.