Gorące, lipcowe słońce, nie dawało odetchnąć mieszkańcom Houston. Był dwudziesty pierwszy lipca 1969 roku, gdy dokładnie o 13:54 w głównym budynku Centrum Kontroli Misji trzystu techników, inżynierów i naukowców zastygło wpatrując się w ekrany. Prawie czterysta tysięcy kilometrów dalej, w absolutnej ciszy w eksplozji pyłu i krótkim błysku płomienia startowała z powierzchni Księżyca para astronautów. Gdy odrywali się od powierzchni srebrnego globu Buzz Aldrin i Neil Armstrong mieli zapas paliwa tylko na dwadzieścia sekund i nie mogli popełnić żadnego błędu.

Celem ich misji, poza wylądowaniem na Księżycu, był bezpieczny powrót do domu i to było teraz najważniejsze. Na orbicie, sto dziesięć kilometrów ponad nimi, czekał Michael Collins, pilot modułu dowodzenia, do którego mieli wkrótce dołączyć. Collins był odważnym człowiekiem, zawodowym oblatywaczem myśliwców i doświadczonym astronautą. Miał już za sobą ryzykowne misje, ale bał się w życiu tylko jednego, że będzie musiał wracać na Ziemię bez towarzyszy.

Pracowali w ciszy, czujnie i sprawnie jak roboty. Byli pewni swoich umiejętności. Każdy ruch, każdą czynność mieli opanowaną tak perfekcyjnie, że gdyby chcieli mogliby wykonywać swoje zadania z zamkniętymi oczami. Po czterech godzinach naprowadzania lądownik i moduł dowodzenia połączyły się. Collins skierował pojazd w kierunku Ziemi i na krótką chwilę włączył silnik główny. Statek wyrwał się z orbity Księżyca i wyruszył w drogę powrotną na Ziemię. Przed nimi były jeszcze dwa dni lotu. Mogli się już trochę odprężyć.

Jedna idea

Osiem lat wcześniej, 25 maja 1961 roku, trzydziesty piąty prezydent Stanów Zjednoczonych John F. Kennedy, składał przed członkami Kongresu jedną z najważniejszych dla swojej prezydentury i dla historii odkryć deklarację. Liczył że zyska poparcie dla niezwykle śmiałej idei – pragnął do końca dekady wysłać ludzi na Księżyc. Według niej pierwsi ludzie na Księżycu mieli stać się w zbiorowej świadomości żywymi symbolami naukowej i gospodarczej potęgi Ameryki.

„W tym czasie – zwracał się prezydent do Kongresu – żaden inny projekt kosmiczny nie będzie równie inspirujący dla ludzkości, żaden nie będzie ważniejszy dla dalszej eksploracji kosmosu i żaden nie będzie tak trudny i kosztowny w realizacji. (…) Jednak naprawdę, to nie jeden człowiek uda się w podróż na Księżyc. Jeżeli zdobędziemy się na to, będzie to cały naród i dlatego będziemy musieli wspólnie pracować, aby go tam wysłać. (…) Jest to najważniejsza decyzja, którą musimy podjąć – ciągnął Kennedy. Będzie wymagać od nas zaangażowania najlepszych zasobów jakie mamy – ludzi, wiedzy i techniki oraz użycia wielkich ilości materiałów i sprzętu. (…) Dlatego w tym miejscu, każdy z Was – każdy naukowiec, inżynier, każdy żołnierz i technik, dostawca czy urzędnik, który zaangażuje się w to przedsięwzięcie – będzie musiał zadeklarować, że z pełną prędkością, razem jako naród, ruszymy ku tej ekscytującej kosmicznej przygodzie”.

Wspólny cel

Aby zapisać się na kartach historii Kennedy musiał poruszyć Amerykanów do wspólnego działania. Wiedział, że nawet najwspanialszy cel jednostki, aby zostać osiągnięty, musi stać się uznany za ważny przez wielu. Zdecydował, że swój cel przedstawi narodowi w tak inspirujący sposób, że każdy Amerykanin zaakceptuje go jako swój własny. Zależało mu na tym, aby obywatele mogli wyobrazić sobie ostateczny rezultat czekającej ich pracy: że już za niecałe dziesięć lat, zatknięta zostanie na powierzchni srebrnego globu flaga USA, symbol wolności i amerykańskiego snu “Stripes and Stars”. Ażeby zmotywować ich jeszcze bardziej, Kennedy przedstawił Ameryce możliwe widmo porażki. Wiedział, że łatwe cele nie mobilizują, a on potrzebował mobilizacji całego narodu. Negatywnym scenariuszem, którym zawładnął wyobraźnią milionów i do którego miliony postanowiły nie dopuścić, mogła stać się czerwona flaga z sierpem i młotem, wbita w piaski Księżyca jako pierwsza.

Kongres i Amerykanie dostrzegli w Programie Apollo coś co mogli zyskać – dumę i prestiż z własnych osiągnięć oraz możliwość uniknięcia strat – utratę pierwszeństwa w rywalizacji o Księżyc. Dlatego ulegli słowom prezydenta i zaakceptowali wyznaczony przez Kennedy’ego cel. Miliony zaczęły żyć wspólnym wyzwaniem, a entuzjazm udzielił się każdemu, niezależnie, czy był obserwatorem, czy angażował się w Program osobiście. Z zapałem zaczęto przekuwać wizję w wielki plan działania. Nieprzerwanie trwała rozbudowa ośrodków kosmicznych w Canaveral na Florydzie i w Houston w Teksasie. Równolegle projektowano i testowano prototypy nowych rakiet nośnych, kapsuł kosmicznych i systemów niezbędnych do lotu, nawigowania i utrzymania astronautów przy życiu. Astronauci mieli polecieć na Księżyc w samotności, ale nie mieli być tam sami.

Niebezpieczny powrót

Wreszcie dotarli w pobliże Ziemi, gdzie czekało ich ostatnie wyzwanie tej misji. Mieli wejść w atmosferę z prędkością ponad trzydziesty dziewięciu tysięcy kilometrów na godzinę. Pojazd poruszający się dziesięć razy szybciej niż pocisk karabinowy i musiał wykonać manewry z idealną precyzją. Zbyt ostry kąt wejścia oznaczałoby, rozpalenie powierzchni statku do temperatury tysięcy stopni, która zakończyłby ich misję katastrofą. Statek zostałby rozdarty, a płonące szczątki rozrzucone po wielkim obszarze. Zbyt duży kąt spowodowałaby, odbicie się od atmosfery, w taki sam sposób jak płaski kamień puszczony na powierzchnię sadzawki odbija się od niej i wypada poza nią. Zamiast do domu trafiliby z powrotem w kosmos. Dryfowaliby w pustce, aż do skończenia zapasów tlenu, ze świadomością, że nikt nie mógłby im pomóc.

24 lipca o godzinie 16:35 czasu Greenwich Collins wprowadził pojazd w atmosferę pod idealnym kątem. Po dwudziestu minutach hamowania, bezpiecznie wodował na falach Oceanu Spokojnego. Cali i zdrowi astronauci zostali podjęci przez helikopter, który dostarczył ich na pokład oczekującego w pobliżu lotniskowca USS Hornet. Misja Apollo 11 zakończyła się całkowitym sukcesem – ludzie zdobyli Księżyc i bezpiecznie wrócili do domu.

Nie było by to możliwe, gdyby nie idea jednego człowieka, która zainspirowała cały naród i zaangażowała do działania więcej niż trzysta tysięcy ludzi. Chociaż na scenie, w świetle jupiterów pojawili się astronauci, którzy po powrocie do domu skupili na sobie całą uwagę świata, prawdziwi bohaterowie nie pozostali anonimowi. Mieli poczucie wkładu we wspólny sukces. W ciągu wszystkich lat pracy, w setkach zespołów, razem stawiali fundamenty pod wspólne przedsięwzięcie. Niezależnie kim byli, wybitnymi naukowcami, czy zwykłymi robotnikami i niezależnie jaka była ich rola w tej historycznej misji wszyscy czuli się potrzebni i każdy czuł się bohaterem tej historii. Na pytanie „czym się zajmujesz w swojej pracy?” – istniała tylko jedna, dumna odpowiedź – „czymś absolutnie ważnym – pomagam w wysyłaniu ludzi na Księżyc.”

Trwały ślad

Dzisiaj, prawie sześćdziesiąt lat po tych wydarzeniach, na wschodnim skraju Morza Spokoju, przy niewielkim kraterze uderzeniowym, zwanym Little West, można dostrzec pozostawione przez Aldrina i Armstronga okruchy ich obecności. Stoi tam pusty lądownik, wyposażenie i sprzęt, których nie warto było zabierać z powrotem. Pozostały odciśnięte w księżycowym pyle ślady ich kroków. Na Ziemi zmyłby je deszcz i rozwiał wiatr, ale na pozbawionym atmosfery Księżycu te odciśnięte w pyle ślady pozostaną nienaruszone przez miliony lat.

I kiedy na Ziemi wielkie zmiany klimatu, ruchy tektoniczne i czekające nas kolejne okresy zlodowacenia usuną wszelkie ślady dzisiejszej cywilizacji, ślady na Księżycu pozostaną trwałym dowodem idei, która kiedyś zainspirowała wielu ludzi, którzy zdecydowali się poświęcić dla niej wszystko co mieli, swoją twórczość, zasoby i pasję. Być może kiedyś, jakaś kolejna cywilizacja, która nastąpi po nas, wyśle na Księżyc przyszłych astronautów. Być może odnajdą te ślady w miejscu, w którym pozostawili je Aldrin i Armstrong. Być może ktoś z nowych odkrywców spojrzy wtedy na wschodzącą nad horyzontem błękitną planetę i zada pytanie – jaka wielka idea przywiodła ich aż tutaj?

Marcin Szymański - Bydgoszcz 2018

Przemówienie Kennedy’ego – źródło:
https://en.wikisource.org/wiki/Special\_Message\_to\_the\_Congress\_on\_Urgent\_National\_Needs