Styczeń 2016
Hej Agnieszka! Co tu robisz? – zawołałem do śmiejącej się w głos blondynki.
W salce, w której miałem za chwilę poprowadzić warsztaty zespołowego problem solving trwało jakieś spotkanie. Kilka osób w niebieskich jeansach i firmowych polarach żywo dyskutowało, wskazując na coś przez wewnętrzne okna wychodzące wprost na główną halę produkcyjną zakładu.
Cześć Marcin! – od razu mnie poznała. Wyglądała na trochę zaskoczoną. Widzieliśmy się ponad rok temu na szkoleniach dla działu jakości, w innej fabryce z branży automotive na Dolnym Śląsku.
Jestem tutaj od trzech miesięcy. Zmieniłam pracę… – spojrzała na swoje robocze buty, jakby zbierała myśli – bo tam nie mogłam się rozwijać!
Zatkało mnie.
Jak to nie mogłaś się rozwijać?! – prawie krzyknąłem kiedy przypomniałem sobie jej poprzednie miejsce pracy – przecież tam mieliście wszystko czego potrzeba do rozwoju.
Rozejrzałem się po skromne urządzonym pomieszczeniu: tanie krzesełka konferencyjne, kilka prostych stołów ustawionych w podkowę. Na jednym z nich szumiał biały projektor NEC. W porównaniu z bogatą fabryką, w której niczego nie brakowało – ta, wielokrotnie mniejsza, zatrudniająca raptem sto kilkanaście osób, wyglądała, na taką, w której oszczędza się na wielu rzeczach.
Słuchaj – powiedziałem – przecież tam mieliście szkolenia, wyjazdy studyjne do różnych fabryk – do Porsche i Audi, wizyty ekspertów z centrali, a nawet z tego co wiem, firma zwracała niektórym z Was część kosztów podyplomówek… – przypominałem jej działania poprzedniej firmy, które bez problemu można było uznać za rozwojowe.
Może nie wszystko było idealne, ale z tego co pamietam to wasz dział kadr był autentycznie zaangażowany w proces rozwoju pracowników i jestem pewien, że inżynier taka jak ty – miała tam zagwarantowane możliwości samorealizacji!
Agnieszka ciężko westchnęła.
Masz rację. Częściowo. Owszem, były szkolenia, były wyjazdy do innych fabryk, w których mogliśmy przyglądać się jak oni rozwiązują swoje problemy i były podyplomówki – wymieniała – mieliśmy pasję, wierzyliśmy, że chcieć – to móc i że razem możemy wszystko. Zresztą, pamiętasz jak byliśmy nakręceni na twoich szkoleniach? – zapytała.
Pokiwałem głową. Pamiętałem tych wariatów – młody, rzutki, pełen entuzjazmu zespół inżynierów jakości, zrobił na mnie wrażenie.
Powołaliśmy zespoły i zaczęliśmy pracować nad autorskimi projektami, ale… – tu zrobiła pauzę – nasz menedżer nie wspierał nas. Nie wiem, czy nie chciał, czy nie potrafił, ale tak krytykował nasze pomysły, tak, że w końcu nazwaliśmy go “Panem tak-ale…”, bo mówił “tak, dobry pomysł, ale…” i pozornie na początku się zgadzał, tylko później miał jakieś zastrzeżenia. Popraw to, później tamto i tak bez końca… Na początku myśleliśmy, że jest to konstruktywna krytyka, ale za którymś razem zrozumieliśmy, że albo nie trafiamy do niego, albo po prostu nie zależy mu na naszych projektach.
Zamyśliła się.
Byliśmy strasznie rozczarowani tym odbijaniem się od niego. Kiedy w końcu zebraliśmy się na odwagę i poszliśmy w tej sprawie do dyrektora zakładu – ten miał dla nas jedną odpowiedź: „co wy żeście po tych szkoleniach powymyślali?” Poczuliśmy wtedy, że firma chyba na prawdę, nie ma nam nic ambitnego do zaoferowania.
– widziałem jak zaciska pięści.
Nie wiem, czy nas wszystkich kojarzysz – wskazała stojących obok kolegów – ale zdecydowaliśmy się przejść tutaj we trójkę, bo mieliśmy dość bycia najniższą kastą w zakładzie.
Uścisnęliśmy sobie dłonie z chłopakami.
Menedżer oczekiwał od nas rutynowych zadań takich jak uzupełnianie kart kontrolnych. Rozumiesz to – dla nas ambitnych inżynierów – to zadanie było OK, jak na początek, ale przez cały czas – to było jak podcięcie skrzydeł.
Ile jeszcze mieliśmy tak chodzić do menedżera, aż na nas w końcu zwróci uwagę? – zapytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. Odwróciła się tylko i spojrzała w dół na halę, na pracujące za oknem maszyny.
Pod nami kilkusettonowe prasy leniwie wycinały z arkuszy blach różne kształty, krzątali się operatorzy, spieszyli dokądś mechanicy, a od czasu do czasu przejeżdżał widłowy wózek.
Agnieszka rozłożyła bezradnie ręce.
Wiesz, niektórym to pasowało. Wysiedzieć od 6:00 do 14:00 w fabryce, zrobić swoje i ze spokojną głową pójść do domu. Ale nam rola kustosza Control Planu nie odpowiadała. Manager udowadniał, że świetnie radzi sobie bez nas, bo razem z zastępcą sam był wcześniej inżynierami, ale my mieliśmy przez to zero szans na rozwój. Dla nas rozwój to nie szkolenia, na które wysyłał nas dział kadr – tylko to co mieliśmy dzięki nim osiągnąć – zawiesiła na chwilę głos, a jej koledzy pokiwali głowami.
Skinąłem głową. Rozumiałem ją.
Dla takich ludzi jak oni – rola, którą mieli pełnić poprzedniej firmie, była nie do zaakceptowania. Musieli tam czuć się fatalnie, wykonując niewiele wartą z ich perspektywy robotę na samym dole piramidy – powtórzyłem w myślach za nimi.
A tutaj? Jak tu jest? – zapytałem.
Agnieszka od razu wystawiła kciuk do góry, a jej koledzy uśmiechnęli się szeroko.
Tutaj jest OK! Tu możemy się rozwijać. Kiedy tylko mamy jakiś pomysł na optymalizację – zbierzemy dane, przeprowadzimy analizy i zaplanujemy wdrożenie, to drzwi gabinetu dyrektora są dla nas otwarte. Ten człowiek nie odcina się od nas i tyle. Ma dla nas czas. Zawsze. I wiesz co jeszcze? – spojrzała na mnie uważnie, jakby chciała upewnić się, że zrozumiem, o co jej chodzi.
On też jest dla nas bardzo krytyczny i często nie zgadza się z nami, ale w końcu czujemy, że ktoś liczy się z naszym zdaniem.
Wybiła ósma. Do salki ktoś wkroczył ktoś nowy i głośno się przywitał.
Obróciliśmy się w kierunku drzwi. To był szef Agnieszki. Podszedł do nas, każdemu podał rękę i oznajmił: Chciałbym wam przypomnieć jaki jest nasz cel – wskazał na wydrukowaną na ozdobnym arkuszu strategię firmy i tablicę na której na bieżąco ktoś uzupełniał aktualne poziomy KPI – wskaźniki wydajności poszczególnych linii produkcyjnych i statusy otwartych projektów.
Widać było, że nie osiągnęły jeszcze założonych celów, ale trend wydawał się obiecujący.
Chciałbym wam przypomnieć, jakie to dla nas ważne – powiedział.
Zebrani w salce uczestnicy mojego szkolenia pokiwali głowami.
Pani Agnieszko – dyrektor zwrócił się bezpośrednio do niej – czy mogę liczyć na jakąś nową inicjatywę, po tym szkoleniu ?
Nie musiała nic mówić. W jej oczach dostrzegłem odpowiedź:
Jeszcze jak, szefie!
Dla ambitnych inżynierów rozwój osobisty to coś więcej niż udział w szkoleniach…
Agnieszka i jaj koledzy zmienili pracę, bo w poprzedniej firmie nie mogli poprowadzić “własnego” projektu. Sam udział w szkoleniach nie miał dla nich większego znaczenia, bo nie był ich celem tylko środkiem celu.
Nie tego oczekiwali, stracili motywację i odeszli z firmy.
Na takich ludzi zadziała hasło “autorski projekt”, bo chodzi im o to, aby na przykład:
- wykorzystać w praktyce pozyskaną wiedzę,
- zbudować pozycję i autorytet fachowców,
- mieć poczucie przydatności w firmie, lub
- zdobyć uznanie menedżera i współpracowników.
Ale pamiętaj, że nie wszyscy mają podobne właściwości i w Twoim otoczeniu są ludzie też o takiej konstrukcji psychicznej, że wzięcie osobistej odpowiedzialności za nowy projekt, nie skojarzy się z samorealizacją, tylko z dodatkową pracą i podejmowaniem niepotrzebnego ryzyka.
Dla nich uczestnictwo w szkoleniach będzie celem samym w sobie, bo ta grupa dba o to, by:
- mieć poczucie rozwoju osobistego,
- utrzymać stabilną pozycję w firmie,
- przetrwać w bezpiecznej strefie komfortu.
I tak jak w nowej fabryce, jeżeli dostrzeżesz potencjał zespołu i umożliwisz im samorealizację, to będzie to transakcja typu win-win i każdy będzie miał poczucie wygranej.
Każda strona zrealizuje swoje cele:
- Dział kadr – bo utrzyma niski poziom rotacji i wysoką motywację inżynierów w zakładzie,
- Zespół inżynierów – bo zyska poczucie realnego wpływu na firmę i zaspokoi własne ambicje,
- Ty – bo zmotywujesz zespół i przerzucisz na niego część odpowiedzialności za wdrożenia i poprawę wskaźników KPI.
Co zatem motywuję Twoją kadrę inżynierską?
Po historii z Agnieszką rozpocząłem 3 letni program badawczy nad motywacją zespołów ds. lean manufacturing i problem solving w przemyśle. [czytaj więcej]
Dzięki temu, rozumiałem, że za pojęciem “rozwój osobisty” kryją się nie tylko udział w szkoleniach, czy studiach podyplomowych, ale różne oczekiwania i niezaspokojone ambicje, a czasami zwykła potrzeba “świętego spokoju”
Badaniami objąłem wszystkich uczestników projektów optymalizacyjnych: menedżerów, średni nadzór i pracowników operacyjnych, w tym 220 osób – reprezentantów kadry inżynierskiej.
Ich opinie na temat motywacji usystematyzowałem 7 kategorii…
…a 2 najważniejsze zebrały ponad połowę wszystkich odpowiedzi.
29% inżynierów liczy na DOCENIENIE za wysiłek włożony w projekty optymalizacyjne.
Przykładami motywatorów z tej kategorii są:
- Awans stanowiskowy,
- Docenienie przez przełożonych lub przez współpracowników,
- Osiągnięcie jakiegoś stanowiska / pozycji w firmie,
- Otrzymanie możliwości zarządzania działem / komórką / projektem,
- Otrzymanie nagrody,
- Wspinanie się po ścieżce kariery w firmie,
- Przeniesienie z działu do działu,
- Wybór na pracownika półrocza / na pracownika roku,
- Wyróżnienie przez inne działy,
- Zdobycie stanowiska w wewnętrznej rekrutacji.
24% specjalistów zaangażuje się w projekty optymalizacyjne, gdy zapewnią im ROZWÓJ OSOBISTY.
Do motywatorów z tej kategorii zaliczają między innymi:
- Wziąć udział w kursach i uzyskać jakiegoś typu uprawnienia zawodowe lub formalne kwalifikacje,
- Nauczyć się nowych umiejętności, tj.: obsługi maszyn pomiarowych, wdrażania SMED, czy prowadzenia auditów dostawców IATF,
- Zdobyć nowe kompetencje umożliwiające wejście na wyższy poziom na Skills Matrix i poprawić ocenę roczną w oczach przełożonych,
- Ewoluować w strukturze, rozwijać, przebranżawiać się, przejść do innego – lepszego działu, uzyskać dostęp do nowego zespołu, który rozwija unikalny projekt,
- Opanować jakieś umiejętności w stopniu mistrzowskim, np.: z znajomości procesu, technologii produkcji, budowy maszyn, technik pomiarowych, znajomości FMEA wg AIAG czy ostatniej wersji standardu VDA lub Q1 itp…
- … albo po prostu wyjątkowo poczuć: np.: pochwalić się na LinkedIn zagranicznym wyjazdem do centrali firmy w Stuttgarcie, dyplomem prestiżowego kursu MBA na Politechnice.
Wnioski dla Szefa
Niezależnie jaki strategiczny kierunek rozwoju lub projekt planujesz firmie, lub jakie wyzwania postawi przed Tobą zarząd w najbliższym czasie, pamiętaj o słowach Johna Kennedy’ego z przemówienia inaugurującego Program Apollo z 1961 roku:
(…) „Program Apollo będzie oznaczać najwyższy stopień poświęcenia, zorganizowania i dyscypliny – wyższy niż wszystko co zdołaliśmy dotychczas osiągać. Oznacza to, że nie będziemy mogli sobie pozwolić na marnotrawstwo pracy, nakładów finansowych, zasobów i talentów oraz na marnowanie sił na wewnętrzne współzawodnictwo. Nie będziemy też mogli tracić kluczowych dla tego programu ludzi. (…)”
Jeżeli nawet ryzyko odejścia z firmy Twojego zespołu jest niewielkie, to co tracisz przez utratę jego motywacji?
- Ponad połowa Twoich inżynierów oczekuje szansy na docenienie lub możliwości rozwoju osobistego.
- Jeżeli dodasz do tego 14% osób, dla których ważne jest “utrzymać pozycję w firmie” to wynika z tego, że 2/3 kadry inżynierskiej [66%] koncentruje się na SOBIE.
Znasz swoich ludzi i bez problemu możesz ocenić, w którą stronę kierują się wektory ich motywacji – na SIEBIE, czy na INNYCH?
Jeżeli na SIEBIE [66% inżynierów] to znaczy, że:
- Twoi ludzie oczekują docenienia – a Ty dostrzegaj ich osobiste wysiłki i sprawiedliwie je doceniaj;
- kluczowy jest dla nich rozwój osobisty – niech mają poczucie, że Twój projekt ich rozwija;
- zależy im, by utrzymać pozycję w firmie – spraw, że uczestnictwo w projekcie skojarzy im się z bezpieczeństwem lub uniknięciem przykrych konsekwencji;
Jeżeli na INNYCH [34% inżynierów], to:
- członkowie zespołu sami fiksują się na poprawie wyników i nie dawaj im projektów, które nie mają przełożenia na KPI. Stracą motywację, jak tylko zauważą, że ich praca może nie przełożyć się na wyniki;
- jakaś osoba odczuwa satysfakcję z procesu wdrażania – daj mu odpowiedzialną rolę w zespole. Będzie dzięki temu mieć poczucie osobistego wpływu na wynik;
- w zespole jest osoba, której najbardziej zależy na rozwoju zespołu – pozwól jej się na nich skupić. Tacy ludzie liczą na to, że dojrzały zespół pomoże im w przyszłości osiągać własne cele.
Kiedy już KAŻDY w zespole odnajdzie w TWOIM projekcie coś dla SIEBIE lub dla INNYCH – zyska motywację aby doprowadzić go do końca.
I nie będzie mieć znaczenia, czy zrobi to dla dla siebie, dla swojego zespołu, czy dla firmy…
…bo na koniec, liczyć się będzie wynik.
Bydgoszcz – Wrocław, 2020