19 lipca 2007 roku siedemdziesiąty czwarty sekretarz skarbu USA Henry Paulson wkroczył na niewielkie podwyższenie w Briefing Roomie Białego Domu i podszedł do stojącej pośrodku mównicy. 

Za mojego życia globalna gospodarka nigdy jeszcze nie znajdowała się w tak znakomitej kondycji – oznajmił z charakterystyczną chrypką w głosie i od razu skierował uwagę zebranych na stojący za nim wielki ekran marki SHARP.

Sięgnął do pulpitu elektronicznego systemu prezentacji. Kliknął w symbol DOW JONES i natychmiast pojawił się wykres aktualnego stanu indeksu giełdowego. Wybrał przycisk zoom out i przytrzymał go chwilę. Wykres rozszerzał się płynnie, obejmował tygodnie, miesiące, kwartały, aż na końcu całe lata, pokazując trend.

Zieleń wzrostów radośnie wypełniała cały ekran. Paulson pewnym ruchem poprawił mikrofon, wyrównał kartki z notatkam i rozejrzał się po zebranych z rozleniwionym zadowoleniem.

Więcej, szybciej, lepiej… Wall Street – bijące serce Ameryki napełniało świeżymi pieniędzmi inwestorów wiecznie nienasycone arterie gospodarki, w tym największe korporacje Ameryki: 3M, Apple, Boeinga, Microsoft, VISA, Wall Mart i setki innych.

Ciągłe wzrosty – to było to czego wszyscy chcieli. A on im je dawał.

Uśmiechnął się pod nosem, gdy akredytowani dziennikarze z zachwytem kiwali głowami i wymieniali szeptem swoje uwagi.

Żaden z nich nie wspominał od dawnych kryzysach i nawet ciągnąca się od marca 2003 roku interwencja w Iraku przestała ekscytować. 

Wojna miała zakończyć się szybko, kosztować maksymalnie 60 miliardów dolarów i przynieść niewiele ofiar. Ale pomimo, że rachunek wynosił już prawie bilion dolarów, a życie straciło ponad 3600 amerykańskich żołnierzy, na nikim w sali nie robiło to już większego wrażenia. 

Paulson, nawet teraz, gdy na dolnym pasku biznesowej CNBS przesuwały się nazwiska czterech marines, zabitych w Bagdadzie w porannej eksplozji bomby pułapki – był pewien, że nikogo to nie obchodziło. Po prostu widział czego wszyscy potrzebowali.

Szybko przeskoczył do ostaniej z listy top 30 spółek Dow Jones: The Walt Disney Company i żurnaliści zobaczyli niespotykaną wcześniej wartość: trzydziestu dwu i pół dolara za akcję, zaczęli bić brawo.

Poważna mina, przekonujący ton głosu i idealnie skrojony garnitur od Brimbler’a & Clarka działały na nich jak endorfiny na układ limbiczny. 

Jesteśmy na fali – powiedział, prawie wykrzyczał, a dziennikarze powtarzali to za nim w egzaltacji, jak chór w greckiej tragedii.

Henry Paulson. źródło Wikipedia

Przypominał sytego kota.

Ameryka była na fali

Od lat osiemdziesiątych XX wieku indeksy biły kolejne rekordy i dynamicznie zyskiwały na wartości. W całej ich historii widać było dwa największe okresy hossy, które rzeczywiście przypominały fale…

Dwie fale wzrostów z lat 1984 – 2000 i 2002 – 2007.

Pierwsza fala osiągnęła szczyt w 2000 roku i załamała się. Rozpoczął się dwuletni okres spadków – nazwany później kryzysem „dot.comów”. Upadły setki spółek internetowych, a pieniądze inwestorów wyparowały z Wall Street jak kałuże po letnim deszczu.

Od połowy 2002 roku rosła druga, dużo większa fala, która osiągnęła najwyższy poziom w historii: 13.400 punktów.

W połowie 2007 roku byli na szczycie.

Zielony kolor ukazywał ciągłe pasmo wzrostów i wzbudzał w dziennikarzach poczucie zachwytu. Ich entuzjazm wzmacniany przez media jak dźwięki struny w pudle rezonacyjnym, wybrzmiewał poza Biały Dom. „Jesteśmy na fali. Stać nas na coraz więcej” – powtarzali za Paulsonem wszyscy – dziennikarze, politycy, inwestorzy, a za nimi… miliony zwykłych Amerykanów.

To dla nich dwie największe instytucje rynku hipotecznego Fannie Mae i Freddie Mac od lat liberalizowały swoją politykę kredytową w wyniku czego pieniądz stał się tak tani i dostępny jak nigdy dotąd. 

Prawie każdy mógł sobie pozwolić na prawie wszystko.

Zwykli ludzie w poczuciu bezpieczeństwa, kupowali nowe domy na przedmieściach i parkowali przed nimi swoje coraz lepsze samochody. Z optymizmem spoglądali w przyszłość, bo wartość ich majątków stale rosła.

Wierzyli w utrzymujący się trend, aż do momentu, gdy coś poszło nie tak.

Pomimo rosnących cen konsumenci nie tracili optymizmu. Wierzyli w dalsze wzrosty i decydowali się na dodatkowe wydatki.

„Zbyt wielu z nich, za pieniądze, których nie mieli, kupowali dobra, których nie potrzebowali, by zaimponować tym, których nie lubili”… 

… i już pięć tygodni po przemówieniu Paulsona, 31 sierpnia 2007 roku, jego szef, prezydent George Bush jr., z niepewnością w głosie, stojąc w tym samym miejscu, ogłaszał narodowy program pomocowy dla Amerykanów mających problem ze spłatą kredytów hipotecznych. 

Nie przypuszczał, że w ciągu niecałych dwóch lat upadnie lub zostanie przejętych za bezcen ponad 140 banków, wartość majątku Amerykanów spadnie o 11 bilionów dolarów, a zadowolony z siebie tłumek dziennikarzy, zamieni się w falującą, wielogłową bestię żądającą jego serca, aby zjeść je na surowo. 

Czy ktoś to przewidział?

Wnikliwi obserwatorzy, martwili się dekoniunkturą na tokijskiej giełdzie, gdzie, od pewnego czasu tracił na wartości indeks NIKKEI, ale nie wierzyli, że to Dow Jones przekroczy masę krytyczną i zainicjuje reakcję łańcuchową. Wierzyli, że swoje pieniądze ulokowali na najzdrowszej giełdzie papierów wartościowych świata.

I ten świat ich zawiódł.

Na oczach zszokowanych inwestorów skruszył się pierwszy fragment globalnego systemu finansowego, buchnął pył i z wysokości sypnął gruz.

Wczesną jesienią 2007 roku sytuacja wydawała się stabilizować, tak jakby wszystko miało wrócić do normy, jednak w listopadzie 2007 roku fala spadków dotarła do Europy i kiedy tylko czerwonym kolorem rozjarzyły się notowania spółek na frankfurckim indeksie DAX i londyńskim FTSE sytuacji nie dało się już uratować.

Z 2008 rokiem entropia wtargnęła do globalnego systemu finansowego.

Z hukiem i przeraźliwym zgrzytem miażdżonych banków, upadających firm i gospodarstw domowych świat pogrążał się w finansowym chaosie. 

Tylko w I kwartale 2008 roku Societe Generale stracił 4,9 mld dolarów, Citigroup 5 mld, ING 10 mld, a GE Bank 15,5 mld. W II kwartale 2008 roku zamówienia w europejskim przemyśle spadły o 7,4% w stosunku do roku poprzedniego.

W pierwszym kwartale 2009 roku PKB całej Unii Europejskiej obniżyło się o 4.6%, a w najgorszym, drugim kwartale 2009 roku łotewska gospodarka skurczyła się o 19.6% litewska 22.4%, a estońska o 16.6%. W 2009 roku z Royal Bank of Scotland wyparowało 41 mld dolarów, a skumulowana strata AIG rozrosła się z 5,1 mld do 130 mld dolarów. 

Nastroje konsumentów pogarszały się z dnia na dzień. Ludzie przestali wydawać pieniądze, a ich decyzje uderzyły w handel. 

Ucierpiały wszystkie branże, a w szczególności budowlana i przemysł motoryzacyjny. Kto planował zakup nowego auta powstrzymał się. Kupione na kredyt domy gwałtownie traciły na wartości. Inwestorzy pozbywali się akcji, firmy zbiedniały, a oprocentowanie kredytów urosło trzykrotnie.

30% redukcja cen nieruchomości. Niektóre z domów można było kupić za dolara.

Kiedy malał popyt, fabryki naturalnie zmniejszały produkcję i ograniczały zamówienia u podwykonawców. Spirala dekoniunktury zaczynała się nakręcać.

Nawet globalne koncerny zdecydowały się na głębokie cięcia. Dyrektorzy lokalnych fabryk z dnia na dzień dowiadywali się, że muszą zrezygnować z zaplanowanych inwestycji lub zredukować zatrudnienie. Zdarzało się, że w piątek do fabryk docierała informacja z centrali, aby w poniedziałek zwolnić dużą część załogi.

Według OECD w 2009 roku światowy eksport spadł o ponad 30%, a pracę straciło ponad 50 milionów ludzi.

Prawie zbankrutowały Islandia i Łotwa. 

W lipcu 2007 roku rozpoczęła się dekoniunktura, która potrwała do połowy 2009 r.

Ile jest warte 176.000.000.000 $?

Przestraszone rządy rozpoczęły pomoc dla branż najbardziej dotkniętych recesją. W Chinach pakiety stabilizacyjne dla przemysłu wyniosły ponad 580 mld $, nawet rząd Rosji wydał 210 miliardów plus dodatkowe 100 na ratowanie od bankructwa 293 największych przedsiębiorstw. Tylko na wsparcie GM rząd USA wydał 20 miliardów dolarów.

Wściekli Amerykanie, na dwie kolejne kadencje władzę przekazali demokracie Barackowi Obamie, który 20 stycznia 2009 roku podczas zaprzysiężenia na 44 prezydenta Stanów Zjednoczonych trafnie podsumował skutki kryzysu: „Ludzie utracili domy, zniknęły miejsca pracy, zamknięto fabryki”.

Obamę też trafił szlag, gdy kilka miesięcy później Washington Post ujawnił, że upadający AIG hojnie wynagrodził swoich menedżerów. 165 milionów dolarów w gotówce, firma wypłaciła dyrektorom działu instrumentów finansowych, osobiście odpowiedzialnym za doprowadzenie jej na skraj bankructwa.

Co doprowadziło prezydenta do furii? Fakt, że od jesieni 2008 do marca 2009 roku Kongresu USA na ratowanie tylko jednej firmy „zbyt dużej by upaść” wydał 176 miliardów dolarów.

176.000.000.000 $ do kwota abstrakcyjna żeby można było ją sobie wyobrazić, ale dla porównania…

… dziś, w 2019 roku, moglibyśmy wybudować w Polsce za te pieniądze ponad 18.500 km nowych autostrad. Mielibyśmy ich wtedy więcej niż mają dziś Niemcy.

Highways from dronW 2019 roku średni koszt wybudowania 1 km autostrady w Polsce wyniósł około 9,5-10,0 mln euro.

cdn.